Z pasji do ludzi, z serca do tradycji — historia Drużby Kamila [WYWIAD]

Z małej miejscowości w Małopolsce wprost na weselne parkiety w całej Polsce — i na ekrany milionów telefonów. Kamil, znany dziś jako „Drużba Kamil”, udowadnia, że pasja, autentyczność i wiara w siebie potrafią przerodzić marzenie w sposób na życie. W rozmowie opowiada o swoich początkach, kulisach pracy drużby weselnego, sile tradycji i o tym, jak jeden TikTok potrafił zmienić wszystko.

1.  Kamil, zacznijmy od początku — skąd wziął się pomysł, by zostać drużbą weselnym?

Zawsze lubiłem wesela — ich atmosferę, muzykę, ludzi, którzy potrafią bawić się bez zahamowań. Oglądałem nagrania z wesel i w pewnym momencie poczułem, że to może być coś dla mnie. 
Z czasem ta myśl zamieniła się w działanie. Spróbowałem raz… i zostałem w tym do dziś, bo odkryłem, że daje mi to ogromną radość i satysfakcję.

2.  Jakie było twoje pierwsze wesele jako drużba i co zapamiętałeś z tamtej chwili?

Moje pierwsze wesele prowadziłem na Podkarpaciu i przyznam, że stres był ogromny. Do tego zaliczyliśmy klasyczną „wpadkę na start” — spóźniliśmy się przez roboty drogowe. Śmieję się dziś, ale wtedy serce biło jak szalone. To była solidna lekcja pokory i organizacji: od tamtej pory na każde wesele ruszamy dużo wcześniej. Mimo tego chaosu, pamiętam też niesamowitą energię ludzi i moment, w którym poczułem, że to jest właśnie moje miejsce — między muzyką, żartem i dobrą zabawą.

3.  W artykule czytamy, że „jeden film na TikToku stał się viralem” i to „tak się zaczęło”.
Jak wyglądała ta chwila — kiedy zdałeś sobie sprawę, że to może być coś więcej niż tylko hobby?

Pamiętam to doskonale. Wrzuciłem pierwszego TikToka z imprezy późnym wieczorem i poszedłem spać bez większych oczekiwań. Rano budzę się, patrzę w telefon… a tam pół miliona wyświetleń w sześć godzin. I to jeszcze w nocy! Wtedy pierwszy raz pomyślałem, że to może być coś więcej niż tylko hobby — że ludzie naprawdę chcą to oglądać.

4.  Pochodzisz z małej miejscowości — Cieniawa (gm. Grybów).
Czy takie środowisko miało wpływ na to, kim jesteś dziś i na twoją – nazwijmy to – drużbacką ścieżkę?

Cieniawa stała się miejscem, z którego wystartował „Drużba Kamil”. To tu spotkałem ludzi, którzy od samego początku mnie wspierają, motywują, czasem postawią do pionu, ale przede wszystkim wierzą we mnie. Rodzina, przyjaciele  — to oni dali mi poczucie, że warto iść do przodu. Mogę śmiało powiedzieć: dzięki wam mam odwagę robić to, co kocham. Każdy sukces smakuje lepiej, kiedy wiem, że cieszycie się razem ze mną — i za to z całego serca dziękuję.

5.  Gdy zaczynałeś, jakie były twoje największe wyzwania — zarówno w roli drużby, jak i w obecności w mediach społecznościowych?

Największym wyzwaniem na starcie były… wesela. Bo tu nie ma dubli, nie da się czegoś powtórzyć jak w nagraniu. Drużba musi pilnować planu, rozkręcać klimat i jednocześnie być wsparciem dla Młodych. Pierwsze prowadzenia to był dla mnie ogromny stres — żeby wszystko się udało i żeby naprawdę porwać ludzi do zabawy.

TikToka to akurat miałem ogarniętego od dawna. Od małego siedziałem w socialach i kręcenie filmików było dla mnie naturalne. Problemem nie była technika, tylko pytanie: czy ktoś to w ogóle będzie chciał oglądać ?
Dopiero gdy pierwszy film wystrzelił, poczułem,  że to jest to.

6.  Co było najtrudniejsze w przeniesieniu tradycji weselnej do formatu TikToka? Czy obawiałeś się, że „ludowe motywy” nie będą zrozumiane przez szerszą publiczność?

Nie obawiałem się tego wcale. Wesela to część naszej kultury i każdy potrafi się w tym odnaleźć. Moim zadaniem było tylko pokazać tę energię w nowoczesnej formie — krótko, dynamicznie i z humorem. Tradycja sama się obroniła.

7.  Jak wygląda twój proces tworzenia filmu na TikToka — od pomysłu po publikację? Czy masz jakiś „rytuał”?

Kiedy działam z zespołem, z którym najczęściej współpracuję, sprawa jest prosta — od razu rusza kamera. Najczęściej TikToki nagrywa Marcin. Ufam mu w stu procentach, bo doskonale wiem, że wszystko, co nagra, znajdzie swoje miejsce w Internecie. A ja mogę skupić się na tym, żeby gościom dać najlepszą zabawę.
Mam tylko jeden rytuał — wszystko musi być autentyczne. Zero ustawianych scen. To, co widzicie na TikToku, to prawdziwe emocje z sali weselnej.
I mam nadzieję, że w nadchodzącym sezonie Marcin tych kadrów złapie jeszcze więcej 

8.  Czy możesz wskazać jakiś moment „przełomowy”, gdy twoje nagranie osiągnęło naprawdę dużą liczbę wyświetleń i zmieniło twoją codzienność?

Tak, zdecydowanie. Przełomem był TikTok z błogosławieństwa u młodych — to był lipiec i wtedy wszystko nabrało ogromnego tempa. Rozpoznawalność zaczęła mocno rosnąć, a każdy kolejny film tylko to potęgował.
A po ostatnim występie w „Pytaniu na Śniadanie” skala zrobiła się już naprawdę duża — mam wrażenie, że wszystko wzrosło dziesięciokrotnie. I szczerze? Aż się boję, co będzie dalej… ale to ten fajny rodzaj adrenaliny 

9.  Twoja praca opiera się mocno na tradycji — śpiewy weselne, ciupaga, rymy, humor.
Skąd czerpiesz inspirację? Czy masz wzory — np. starszych drużbów, lokalne zespoły czy coś innego?

Największą inspiracją od zawsze jest dla mnie samo wesele — ludzie, ich emocje i energia, której nie da się porównać z niczym innym. Uwielbiam ludowy klimat i śpiew, ale lubię też dorzucić coś od siebie, lekko to unowocześnić, żeby tradycja żyła i trafiała do młodszych.

Ogromny wpływ mają na mnie osoby, które mam przy sobie na co dzień. Głównie współpracuję z zespołem Zadzior, z którym tworzymy wspólnie ten weselny ogień na scenie. Każdy z nas wnosi coś swojego i to daje świetny efekt.

No i Adrian Pasoń — mój przyjaciel i wybitny saksofonista, bez najmniejszej przesady mogę powiedzieć: jeden z najlepszych w Polsce. To osoba, która była ze mną od samego początku tej drogi. Wierzył we mnie, zanim ktokolwiek zobaczył w „Drużbie Kamilu” potencjał. Motywował, wspierał, potrafił postawić do pionu wtedy, kiedy najbardziej było to potrzebne.
Nie mogę jeszcze wszystkiego zdradzić… ale z Adrianem na pewno nie powiedzieliśmy ostatniego słowa. Jeszcze was zaskoczymy 

10.  Jak definiujesz swój styl — w mediach piszą, że to „raper prowadzący wesele”.
Jak ty sam to widzisz?

Łączę tradycję z nowoczesnością.
Potrafię wyjść do ludzi i zrobić z nimi coś, co dzieje się tu i teraz — spontanicznie, z emocjami, z uśmiechem.
Jeśli trzeba — zaśpiewam, jeśli potrzeba — poprowadzę zabawę, a kiedy widzę, że sala potrzebuje ognia… to po prostu daję ogień.

Mój styl to autentyczność.
Zero udawania.
Zero „odgrywania roli”.

11.  Czy uważasz, że w dzisiejszych czasach tradycyjna muzyka i klimat weselny mają szansę obok DJ-ów i nowoczesnych trendów?
W artykule zauważono, że „teraz widać zapotrzebowanie w innych województwach niż Małopolska”.

Zdecydowanie tak.
Ludzie wciąż chcą przeżywać emocje, wspólne śpiewanie, zabawy i tradycję — tylko podaną w świeżej formie. Ktoś powiedział kiedyś, że folklor się starzeje. A ja widzę odwrotnie: on odżywa, kiedy połączy się go z energią i nowoczesnym podejściem.

DJ-e, światła, scena — to super. Ale na końcu to człowiek buduje klimat, kontakt z gośćmi, spontaniczność, ta magia „tu i teraz”.

To, że dziś dostaję zaproszenia z różnych miejsc w Polsce, jest dla mnie dowodem, że tradycja nie ma już granic na mapie. Po prostu ludzie chcą czegoś prawdziwego — a tradycyjne wesele ma w sobie prawdę, której nie da się zastąpić żadnym trendem.

12.  Czy w swojej pracy zdarza Ci się „przerabiać” tradycję — np. nowoczesne elementy miksujesz z ludowymi motywami? Jak reaguje na to publiczność?

Zdecydowanie tak! Wesele to ma być dobra zabawa — więc ja biorę tradycyjne rzeczy, które wszyscy znają, i dorzucam do tego trochę świeżości: szybsze tempo, więcej energii, czasem wrzucę jakąś przyśpiewkę  czy nowoczesny układ. Po prostu musi być ogień.

I powiem szczerze — publiczność to kupuje od razu.
Starszym przypominają się ich najlepsze wesela, a młodzi mówią, że ta tradycja też może być super. I to jest właśnie magia miksowania tych światów.

Najważniejsze, żeby wszyscy czuli klimat — i żeby ta noc była niezapomniana.

13.     Co byś przekazał widzom? Inspiracją?

Chciałbym powiedzieć jedno: nie bójcie się zrobić pierwszego kroku.
Zróbcie ten ruch, nawet jeśli nie macie wielkiego planu czy gotowego zaplecza. Wszystko zaczęło się od jednej decyzji: „Spróbuję.”

Czasem to będzie mały krok, czasem skok na głęboką wodę.
Ale jeśli robisz coś z pasją i z serducha, to prędzej czy później ktoś to zauważy. Może nie od razu, może nie po pierwszej próbie — ale zauważy.

I pamiętajcie: nikt nie spełni Waszych marzeń za Was.
To Wy musicie zawalczyć o swoje.

Jeśli masz obok siebie choć jedną osobę, która w Ciebie wierzy — to już masz przewagę. A nawet jeśli nie masz nikogo — wierz w siebie sam. Bo wszystko, co dzisiaj dla mnie jest „normalne”, kiedyś było tylko marzeniem.

Dlatego idźcie po swoje, nie patrzcie na hejt i na to, co mówią inni.
A jak ktoś rzuci: „Z tego nic nie będzie” — uśmiechnijcie się i pokażcie, że będzie i to dużo.
Ja też kiedyś byłem wyśmiewany — więc naprawdę wiem, że da się przebić i zrobić swoje.

Nie bójcie się marzyć, nie bójcie się działać i nigdy nie przestawajcie wierzyć w siebie, bo to, co wydaje się niemożliwe dzisiaj, jutro może stać się Waszą rzeczywistością.

Rozmowa z Kamilem to przypomnienie, że sukces nie przychodzi z dnia na dzień — rodzi się z odwagi, konsekwencji i serca włożonego w to, co się robi. Jego historia pokazuje, że nawet z małej miejscowości można trafić do wielkich sal i jeszcze większych serc. Bo kiedy robisz coś z pasją, ludzie to czują — i właśnie wtedy zaczyna się magia.

Zródło zdjęć: przesłane przez Drużbę Kamil